8 stycznia 2019
Taaaak, sypie i sypie, jakby miało sypać do wiosny. Pan Pies po porannym spacerze wyglądał jak kula śnieżna z czarnym ogonem i wielkim, czarnym nosem. A ja się czuję, jakby święta i te wszystkie imprezy wypompowały ze mnie wszelki entuzjazm i siły życiowe. Zbieram się powoli, za bardzo powoli i oglądam różne hotele przy plaży w ciepłych krajach, choć wiem, że i tak nigdzie nie pojadę, bo brakuje czasu i pieniędzy, a za chwilę będzie za gorąco na ciepłe kraje i tylko Kraina Deszczowców nam zostanie. Ale dwa dni temu mieliśmy gościa przy płocie i znowu przestałam myśleć o bzdurach:

No i mamy dziś piątą rocznicę przybycia Pana Psa do nas i umownie są to też jego urodziny, bo przecież ten, kto go porzucił gdzieś w lesie nie zostawił informacji na temat jego rodowodu, imienia, nazwiska, czy ulubionego jedzenia. Przywieźliśmy Pana Psa z czernyszowej fundacji, zabiedzonego i chudziutkiego, ostrzyżonego prawie do gołej skóry (miał sierść tak splataną i brudną, że trzeba go było ogolić), zmarzniętego i pewnie wystraszonego, choć nigdy nie dał po sobie poznać, że się boi. Wsiadł wieczorem, w ciemnościach do samochodu z dwojgiem ludzi, których nigdy w życiu nie widział, przytulił wielki łeb do nóg nowego pana i chyba przestał oddychać. W nowym domu czekało na niego posłanie i nowe miski i jedzenie i ciepło i tysiące przytulasów, a on tak strasznie starał się nas zadowolić, przewidzieć nasz reakcje na to, co zrobi, żeby tylko nie podpaść lub nas nie rozgniewać. Nigdy nas nie rozgniewał, nigdy nie mieliśmy powodu, żeby się na niego złościć, no może raz, kiedy dziabnął kłem jakiegoś faceta, który się pałętał po polach, nigdy nie zrobił niczego, co by nam się nie podobało, no może oprócz puszczania straszliwych bąków. Tak wyglądał pięć lat temu, kiedy już odważył się wyjść do ogrodu:

Ważył wtedy 42 kilogramy. Teraz waży tyle, ile powinien – 57. Powinien dostać jakiś torck umownie-urodzinowy, ale musimy dbać o jego wagę, żeby jego cudne serce wytrzymało jak najdłużej. Idę przytulać :-)))















