12 grudnia 2018
Zamiast szykować się do corocznego panikowania, postanowiłam zrobić coś, co lubię najbadziej, czyli naprawić coś starego, coś zniszczonego i tym razem nawet coś niebieskiego. Uwielbiam przywracać starym przedmiotom urodę, choć tu oczywiście możnaby się spierać o gusta. Jak wiecie, wraz ze starym domem stałam się posiadaczką tysiąca różnych przedmiotów, z których połowa nadaje się do oddania, a druga połowa do umieszczenia w kufrze na strychu. Wśród tej drugiej (większej) połowy (bo wiadomo, że połowy mogą być większe i mniejsze) znalazłam stare, metalowe puszki różnych kształtów i rodzajów. Na razie wybrałam dwie i troszeczkę je poprawiłam i teraz mogę w nich trzymać różne rzeczy.
Ta pod spodem wygladała mniej więcej tak:

Puszka była kiedyś domem dla duńskich ciasteczek maślanych (uwielbiam). Teraz wygląda tak:

Zdjęcie jest fatalne (nie miałam czasu, przepraszam), ale oddaje ducha starej – nowej rzeczy. Kolejna puszka była w lepszym stanie, ale była pomalowana ohydnym, brązowym lakierem i nie mogłam jej znieść. Teraz wygląda tak:

Nie są to arcydzieła, nie są to nawet dzieła, ale myślę, że puszkom jest przyjemniej w nowych ubrankach.