21 luty 2017
Pudło przyjechało z Prowansji, kupione na jarmarku za 1 euro. Przyjechało i leżało przez dwa lata, a ja starałam się omijać je wzrokiem. Było niebieskie, w jakieś niemowlęce wzory i nie miałam pojęcia co z nim zrobić. Więc najpierw pomalowałam je na biało, mając nadzieję, że kiedy stanie się neutralne, to coś mi wreszcie przyjdzie do głowy.
Przyszły mi czarne paski i różowe paski. Kiedy już zaczęłam paprać i nie mogłam już tego odwrócić, uznałam, że wszystko stracone i poszłam na całość: róże i więcej róż, a wszystko w wiktoriańskim, słodkim stylu, w sam raz dla panien z dobrego domu.
Nadmiar światła obnaża starość i złe traktowanie pudła. Najlepiej wygląda w półmroku, albo schowane w ciemnym kącie. Ale kiedy zdejmiemy pokrywę i zajrzymy do środka:
Ojej, co za niespodzianka! Jeszcze więcej róż!
Możemy jeszcze zajrzeć pod pokrywę:
No dobra, wystarczy, bo prawie czuję mdły zapach suszonych kwiatów, zwietrzały i pełen kurzu. Zamykam wieko.
Wierzch jest podmalowany odrobiną niebieskiej, żółtej i różowej farby, która popękała oczywiście ze starości. Fakt, użyłam dość starego medium i powierzchnia jest szorstka i nierówna. Tak musi być, jarmarki nie są najlepszym miejscem do eksponowania tekturowych pudeł.
No i jeszcze boczek różany, popękany i miejscami różowy. Udało mi się sprawić, że pudło wygląda na swoje czasy, cokolwiek to znaczy.