Pamiętnik Q – wiosna albo coś

28 marca 2018

Dawno już wam nie opowiadałem co u mnie. Właściwie u mnie niewiele się dzieje. Siedzimy sobie w domku, czasem spacerujemy, rano z Ewą, wieczorem z Panem. Coraz więcej domów wokół, martwimy się, bo do tej pory byliśmy sami w okolicy, a teraz będą inni ludzie i pewnie będą hałasować i będzie im śmierdzieć z kominów. Do tej pory było fajnie, mogłem biegać po lasach i polach i spotykałem dużo Białych Tyłków i takie uciekające szybko z dużymi uszami, a teraz ich coraz mniej. Kiedyś ścigałem je ile sił w łapach, ale nigdy nie dogoniłem. A teraz to mi się już nawet biec za nimi nie chce, popatrzę tylko jak uciekają szybciutko i cicho znikają za drzewami.

Ewa mówi, że zaczynam się starzeć, że mam już ponad osiem lat, choć przecież nie wiadomo dokładnie, bo w schronisku, dawno temu też nie wiedzieli, więc mogę mieć nawet dziewięć… Nie wiem za bardzo co to znaczy, że zaczynam się starzeć, Pan mówi że wszyscy się starzeją i on też, więc skoro on też, to nie ma się czym martwić, bo Pan wie co się dzieje, a to wystarczy, prawda? 

I tak sobie myślę, że lubię kiedy każdy dzień jest taki sam, budzę się, dają mi trzy kanapeczki, potem spacer, potem śpię, potem Ewa daje mi wielką marchewkę, potem śpię, potem idę do ogrodu poszczekać trochę na obcych, potem obiadek, potem przychodzi Pan, potem się ze mną bawią, potem spacerek, potem oglądamy telewizor, potem śpię do rana. 

Ostatnio byłem u fryzjera, bo miałem tyle włosów, że aż było mi za gorąco. Teraz jest mi czasem za zimno, ale przykrywają mnie kocykiem i już jest dobrze.

Tak wygladałem przed pójściem do fryzjera:

Quattro the Dog - Black Russian Terrier

A tak wyglądam teraz na moim łóżeczku:

Quattro the Dog - Black Russian Terrier

I tyle na razie. Podaję łapę każdemu, kto chce, tylko proszę przynieść jakieś ciasteczka.

Krowa z moich stron

25 luty 2018

Nie wiem, czy słyszeliście tę historię. A było tak: pewna krowa uciekła z transportu, który wiózł ją wraz z innymi skazanymi na śmierć do obozu zagłady. Uciekła z transportu, korzystając z jakiejś okazji, cudownego zbiegu okoliczności, palca bożego, nazwijcie to jak chcecie. Uciekła i wędrowała przed siebie myląc pogoń, być może przerażona odgłosami nocy, być może zmarznięta, może atakowana przez psy, jedząc marną trawę i wszystko, co mogła znaleźć i co nadawało się dla jej krowiego, wegańskiego żołądka. Doszła do brzegu wielkiej wody, czegoś, czego nigdy wcześniej nie widziała: niewiele widzi się przez wrota obory. Poleżała, pomyślała i popłynęła na kawałek lądu porośniętego krzewami, nie wiedząc nawet, że jest na wyspie. Chyba poczuła się szczęśliwa, mając spokój, troche jedzenia, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Może poczułą w sobie dziką naturę swoch przodkiń, które pasły się spokojnie na bezkresnych łąkach, karmiły swoje dzieci, których nikt im nie odbierał, żeby je zabić w bestialski sposób.

Pewnego dnia ktoś ją znalazł. Ludzie dopadli ją znienacka, związali i kazali jechać… Nie wiedziała dokąd, nie wiedziała dlaczego. Była tak nieszczęśliwa, że przerwano krótki czas, kiedy naprawdę żyła. I wielkie krowie serce nie wytrzymało. Stanęło. Piękne, inteligentne stworzenie straciło życie, które dopiero się zaczęło. Przez ludzi. Przez apologetów sadyzmu, którzy uważają, że każde stworzenie jest poddane człowiekowi i ma wypełnić swoje przeznaczenie w imię ludzkiego panowania nad światem.

Strasznie mi jej żal. Powiecie: to tylko krowa, i tak miała oddać życie w imię ludzkiego łakomstwa. Jasne. Ale pomyślcie, krowa nie robi nikomu krzywdy. Chce żyć, jak każde stworzenie. Tak samo jak wy i wasze dzieci. Nie chce być zamordowana i zjedzona. Tak samo jak wy i wasze dzieci. Nie chce urodzić pięknego syna i zaraz go oddać. Tak samo jak wy i wasi synowie. Może nie ubiera tego w słowa, ale jest na tyle mądra, żeby uciec z transportu. Może bylibyście na tyle łaskawi, żeby jej na to pozwolić. Kiedy następnym razem wbijecie widelec w martwe ciało krowy, pomyślcie o niej, że bardzo, bardzo chciała żyć.

Domki dla ptaszków

30 listopada 2017

Obudziłam się dziś rano i zobaczyłam… białość. O tej porze roku zwycięża zwykle szarość i czerń, a tu proszę – winter wonderland.

Nawet pies był zdziwiony, że takie cos spadło i można się w tym znowu tarzać. Nadszedł też czas dokarmiania ptaków, a ja podła o tym zapomniałam! Zapomniałam zupełnie, a teraz jest za późno, bo nie znajdę karmnika w ciemnościach. Jutro, obiecuję. I przepraszam ptaszki moje ogrodowe: sikory, sroki i kopciuszki, sójki i gołebie. Są tu jeszcze bażanty i wielkie takie drapieżne (pewnie pterodaktyle), ale one się raczej nie stołują w małym domku na gałęzi sosny.

Mam też inne domki dla ptaszków, ale te są już naprawdę  m a l u t k i e. Zmieszczą sie w nich motylki i biedronki, pszczoły i świerszcze. No i kolibry, które nie przytyły za bardzo.

ouse
Bird’s house / decoupage

Nie, no koliber zmieści się bez trudu. Żeby mu sie tylko spodobało.

Drugi domek jest dla motylków. 

 Jesienią zasadziłam roślinę, która kwitnie i te kwiaty przyciągają wszystki motyle z całej okolicy, z sąsiednich wosek i pastwisk. Póki co jest ten domek.

Takie domki będą ślicznie wyglądać wiosną, zawieszone na płocie, albo ustawione na parapecie. Już niedługo! 

Pamiętnik Q – dziewczyna lipca

8 stycznia 2015

Byliśmy na wakacjach daleko, daleko. Jechaliśmy 2 dni, Zbig mówi, że ponad 2 tysiące kilometrów. Lubię jeździć, z tyłu samochodu miałem moje posłanie i zabawki, często się zatrzymywali i wszędzie było inaczej!. Kiedy już dojechaliśmy, to okazało się, że tam jest taka wielka, hucząca woda, która mnie atakowała, więc musiałem ją gryźć. Potem bardzo mi się chciało pić a potem siusiałem bardzo, bardzo dużo.

Koło tej wielkiej wody, którą moi ludzie nazywali „ocean” było dużo fajnego miejsca na zabawę. Nazywało się plaża i stamtąd mam te zdjęcia:

Ja i Zbig opalamy się: 

Quattro, black russian terrier in Bretagne

Obserwuję inne psy, które są daleko i wiem, że nie będą chciały się za mną bawić. W tle wydmy:

Quattro in Bretagne

Trochę się w tym piasku wytarzałem…

Quattro in Bretagne

Nie wiem, czy ktoś mnie tu rozpozna, ale to na pewno ja. To zdjęcie Ewa wysłała gdzieś i tam różni ludzie głosowali na takich jak ja i na mnie też i jestem w kalendarzu. Kalendarz zrobiła Fundacja „Czernysz w potrzebie”, a ja jestem lipiec!!! Ewa mówi, że jestem dziewczyna lipca, jakbym był w jakimś Playboy’u. A fe. Mogę być facetem lipca..

Ptaszki i torturowane ryby

15 grudnia 2014

Jeszcze nie panikuję przed Świętami, ale nie mam siły zrobić listy zakupów. Najpierw musiałabym pomyśleć o menu, które jest niezmienne od lat, ale zawsze muszę je mieć na papierze. Póki co unikam tematu, może jeszcze przez kilka dni uda się nie przejmować. Fajne jest to, że progenitura dorosła wreszcie na tyle, żeby też coś przyrządzić i chociaż sałatkę dostanę. 

Póki co staram się żyć normalnie, choć na skutek reklam z choinkami i gościem z białą brodą w czerwonym kubraczku trochę łapki mi się trzęsą. Owymi trzęsącymi łapkami zrobiłam domek za klucze z sikorką.

Key’s hanger with bird

To wdzięczny i bezpieczny temat, choć pracy przy tym co niemiara, ale wolałabym robić domki dla ptaszków, niż rybę na Wigilię. Bo znowu zaczęło się torturowanie karpi, zgodnie z pradawną, katolicką tradycją. Czytałam, że coraz mniej ludzi kupuje żywe karpie i że głowa opiniotwórczego państwa Watykan stwierdziła, że zwierzęta mają duszę (choć to może moja nadinterpretacja), ale w dalszym ciągu większość Polaków nie dostrzega problemu torturowanych w imię zwyczaju zwierząt, które wprawdzie nie są inteligentne, ale mają mózg i czują ból jak jasna cholera. 

I to zwykle z tym kojarzą mi się polskie Święta. Robienie zakupów w sklepach,w których biedne stworzenia tłoczą się w 30-centymetrowej warstwie wody, a potem są pakowane do plastikowych siat, obijane o półki, przywalone w wózkach innymi zakupami… robienie zakupów w takich sklepach jest dla mnie bolesne. Mam ochotę podrapać te głupie, zadowolone z siebie mordy, a potem wsadzić durne łby pod wodę i trzymać… długo. I mam ochotę zrobić wiele innych rzeczy, żeby pokazać tym katom, jak to jest cierpieć za niepopełnione winy. Eh, płakać się chce.

Do wszawej szmaty

27.11.2013

Do wszawej szmaty którejkolwiek płci, która wywaliła z samochodu psa w Częstochowie przy ul. Rocha: mogłeś go oddać do schroniska, ale pewnie się bałeś, że pies będzie płakał patrząc na twoje plecy, parszywy tchórzu. Jest zimno i coraz zimniej. Mały, przerażony pies nie szuka najpierw schronienia, tylko wbiega na jezdnię i szuka ciebie, ty wredna, bezduszna kupo. A potem (jeśli przeżyje) leży przy drodze i czeka na ciebie i przysypuje go śnieg. I tęskni, bo cię kocha i swoim malutkim rozumem nie jest w stanie ogarnąć twojego okrucieństwa.

Życzę ci zgniłku, żebyś dostał na głupiej mordzie śmierdzących wrzodów. Żebyś starość spędził pod gazetami na ulicy. I żeby już nigdy nikt cię nie kochał.

Pewnie nigdy tego nie przeczytasz. Ale będę myśleć o tobie codziennie i codziennie będę ci życzyć wszystkiego najgorszego. Tobie i tym wszystkim, którzy robią to, co ty. Codziennie. Każdego dnia.

PS: Pies jest w schronisku. Mam nadzieję, że ma chip, po którym znajdą byłego właściciela. Bądźcie odpowiedzialni, nie kupujcie psa, jeśli nie jesteście pewni, że będziecie mogli i chcieli się nim zająć przez wiele lat. I nie porzucajcie zwierząt. Nie zasługują na taki los, bo są lepsze niż ludzie.