Kochaaaaaane moje!

Ale mnie wkurza, że nie wiem co się u was dzieje, że nie mogę was czytać i pisać do was! Nietrudno się domyślić, że nie mamy netu, ale nie mamy też za bardzo co jeść i wyglądamy jak zaginione plemię. Oprócz Pana Psa, on zawsze trzyma klasę. A było tak: w niedzielę po przyjeździe udało się pozbyć części pająków i ich ofiar rozsianych wszędzie, w poniedziałek pełna szczęśliwość, we wtorek zakupy, w tym dwa małe iglaczki, które sadziłam w donicach wśród zimnego wiatru i deszczyku, w środę Pan i Władca odkręcił kurek z katarem i kaszelkiem, w czwartek krążyłam między podawaniem herbatek, a sprzątaniem ogródka, w piątek zwaliła mnie z nóg gorączka… Mój przegrzany mózg kazał mi przez wiele godzin układać na kilometrach półek kolorowe wazoniki i jestem mu wdzięczna za to, że nie były to jakieś obrzydliwości. A żeby było ciekawiej, to zabrałam leki na wszystko, z malarią i ebolą włącznie, a nie wzięłam głupiej aspiryny!

Ocknęłam się w okolicach niedzielnego poranka, słaba i blada, ale mój kaszel nadal rozbija fajans w kredensie. I właściwie chciałam powiedzieć, że tęsknię za wami i czekam, żeby się dorwać do waszych postów!

Pod Spodem: Hakuny nie ma!

Metamorfozy w Krainie Deszczowców

Jak być może wiecie, w zeszłym roku w malutkim domku w Krainie Deszczowców zrobiliśmy remont. Ogromny, gargantuiczny remont, po którym sprzątałam przez 2 tygodnie, a potem musiałam przyjechać do Wielkiego Domu i nawet nie zdążyłam się nacieszyć mojego domku pięknością odnowioną i świeżą.

To widok z czasów, kiedy zaczęliśmy tam mieszkać – za plecami mam drzwi wejściowe, po prawej stronie kuchnię, a to na wprost, to nasz salon (ik):

Teraz drzwi i kuchnia są nadal tam, gdzie były, ale widoczek jest trochę inny:

Zmieniliśmy podłogę, pod którą kryje się ogrzewanie. To czarne na ścianie to kominek elektryczny, który ma nas dogrzewać w letnie, zimne wieczory. No i okna… nasza sąsiadka się śmieje, że firanki mają tylko stare baby. Cóż, jestem starą babą, a firanki są takie milutkie.

W innej części saloniku (tej w prawym górnym rogu) też zaszły zmiany. Tak wygladała (ta część) przed:



A tak po (wyżej). I jeszcze mam teraz najlepsze miejsce na świecie, żeby czytać, patrzeć na ogród i drogę, albo po prostu siedzieć i się zachwycać:

Ech, to jest to, o czym często marzyłam od dzieciństwa i nie szkodzi, że spełniło się dopiero teraz. Nawet Pan Pies chyba polubił swoją komórkę pod schodami, często gapi się przez okno, czekając na auto pocztowe, które trzeba strasznie obszczekać:

W niedzielę wracamy do Krainy Deszczowców po zimie. Ciekawe co zastaniemy… Ale na pewno pokażę inne poremontowe cuda, nawet jeśli nie będziecie chciały oglądać. Mam nadzieję, że uda się gdzieś znaleźć ze dwa kilo internetu.

A na razie całuski i do zobaczenia!

Nowe życie starej E.

Nowe miejsce! Postanowiłam z tej okazji wyprawić małe przyjęcie i zaprosiłam kilka osób

i parę innych:

Niestety, przybyli też ci, których NIE zaprosiłam, ale i tak przyszli:

i byli bardzo niezadowoleni, kiedy moi koledzy nie wpuścili ich do mojego domu:

Mój dom jest malutki:

Na szczęście w środku jest większy, niż się wydaje z zewnątrz:

i dzięki temu wszyscy się zmieścili 🙂

Każdy przyniósł coś do jedzenia:

i do picia:

Zabawa była świetna.

Wiele osób tańczyło:

jedni lepiej, inni gorzej. Niestety, musiałam iść spać, bo dzisiaj nowy dzień… Niestety, mój obraz w lustrze nie zachwycił mnie dziś rano:

Chyba pójdę jeszcze pospać. W każdym razie nowy blog uważam za oficjalnie otwarty!

Witajcie!

Ogród z drugiej strony

12 czerwca 2018

Dziś będzie o ogrodzie, który rozwala się przy zachodniej stronie domu. Różnica między dwoma częściami, czyli tej od ulicy i zadnią polega głównie na tym, że w zadniej niewiele da się zrobić. Rośliny tam stare i dobrze wyrośnięte (i wrośnięte) i można jedynie kosić trawę, o ile nie pada.

Zwykle trawa jest tak nasiąknięta wodą, że kosiarka działa jak wypluwacz (cokolwiek to jest, ale tak właśnie działa). Wszystkie krzewy są kolczaste (oprócz jednej różowej hortensji), natomiast drzewa są absolutnie pozbawione kolców! Takie cuda się tu dzieją! Po lewej widać orzech włoski, po prawej te wielkie, to są Wielkie Drzewa, a kiedy spojrzycie na godzinę pierwszą (na zdjęciu, kiedy spojrzy się na nie tak, jak na cyferblat zegara) to zobaczycie prawdziwe drzewo pigwowe! Nie mogłam uwierzyć, kiedy w zeszłym roku zobaczyłam żółte owoce, przypominające kształtem jabłuszka. Upiekłam z nich dwa ciasta crumbles, ale to już inna historia.

Takich zakątków jest w ogrodzie wiele. Roślina, która oplata wysoki krzew to odmiana chmielu, która nie ma szyszek, za to jest obrzydliwa w dotyku i rozrasta się jak zaraza. Walczymy z nią już drugi rok, ale nie można się jej pozbyć bez napalmu, albo armii chmielożernych stworzeń.

Z okna po zachodniej stronie domu widać to:

Z góry wygląda to lepiej, bo brudna woda i uschniete liście (w wodzie!) nie rzucają się w oczy. W sadzawce mieszkają czerwone i żółte rybki. Małe biedactwa przeżyły zimę, mimo że nikt ich nie karmił, były pozostawione same sobie, ale mam wrażenie że teraz jest ich dużo więcej niż jesienią. Skoro się rozmnożyły, to znaczy, że nie jest im bardzo źle.

Sadzawka powinna być czyszczona przez naszego sąsiada, który odziedziczył ten obowiązek po swoim ojcu, wraz z domem i wielkim ogrodem. Sadzawka jest akwenem granicznym i choć w całości leży po naszej stronie ogrodu, to Paul (poprzedni właściciel) zapewnia nas, że nie musimy się tym przejmować. Ale jak się nie przejmować biednymi stworzeniami, gdy populacja rośnie, a woda coraz brudniejsza?

Czasem wcześnie rano widzę parę dzikich kaczek, które chyba u nas nocują. Niestety Pan Pies płoszy je co rano i obawiam się, że przestaną do nas zaglądać. Mieszka tu też zielona żabka, która przyszła w odwiedziny jesienią. Kiedy zeszłam rano z poddasza, siedziała spokojnie na fotelu, jakby przyszła na poranną herbatkę. Wzięłam ją w złączone dłonie i zostawiłam na brzegu sadzawki.

My garden in Rainland and a Frog

To nie była ta żaba, tamta była malutka i zielona. Ale ta też u nas mieszka wśród wielkich liści. Znalazłam ją przez przypadek, taka była zamaskowana. Czasem ją odwiedzam z Panem Psem. 

Pamiętnik Q

26 stycznia 2016

Pamiętacie mnie jeszcze? To ja, Quattro „Ivan” Kluseczka. Kluseczka, bo ponoć jestem… dobrze wyglądam. A wyglądam teraz tak:

Wróciłem właśnie z porannego spaceru. Jestem bardzo rozczarowany, bo białego, zimnego już prawie nie ma. I w czym będę teraz leżał? Co będę chrupał? Jak poradzę sobie z globalnym ociepleniem?

Widziałem dziś bardzo rano sześć Białych Tyłków. Ewa zabroniła mi szczekać, żeby ich nie spłoszyć, bo właśnie jadły śniadanko. Ale jak tu nie szczekać, skoro było ich aż sześć? Jeszcze tylu naraz nie widzieliśmy. Pan mówi, że może to już wiosna blisko? Hm…

Deers in the morning – view from my window

Poszły, trudno. Przecież wrócą, bo gdzie będą jeść śniadanka? A, i dostałem niedawno prezent i bardzo lubię się nim bawić:

Quattro the dog with his new toy

I nikomu nie oddam.

Zegar prosto z Prowansji

20 grudnia 2015

No i nie mogę zapomnieć o jesiennej Prowansji. Siedzi mi w głowie i nie chce wyleźć. I tak mi się kołacze ta lawenda i kamienne domy i dęby przy drogach, zapach ziół i szare skały. Kiedy więc znalazłam stare pudełko na wino (albo inne trunki), takie w powyłamywanymi nogami (w przenośni), to… więc kiedy zobaczyłam to pudło, to od razu wiedziałam co z nim zrobię:

L’horloge de Provence

Kolory na zdjęciu są prztłumione, zapewne przez brak światła. 

L'horloge Provencial clock
L'horloge Provencial clock

Krzywe zdjęcie nie pokazuje niestety nieba, które namalowałam kunsztownie i własnoręcznie w dodatku…  Ale mam znów mój kawałek raju, choćby był wymyślony

Kanka alkoholowa

10 czerwca 2014

Kanka na mleko jaka jest każdy kiedyś widział. Ci urodzeni w ostatnich dwudziestu (?), trzydziestu (?) latach niewielkie będą mieć pojęcie w czym rzecz, ale przed tymi bardziej zaawansowanymi wiekowo kanka na mleko, zwana też bańką nie będzie mieć żadnych tajemnic.

Tak wyglądała po przywiezieniu jej od mojej Mamy, gdzie tkwiła na balkonie, od wielu lat dzielnie znosząc deszcz, mróz i upały, a może i gorsze rzeczy. Tego się nigdy nie dowiemy, natomiast u mnie przestała w garażu całą zimę, gdzie obrosły ją kurz i pajęczyny. Po niestarannym oczyszczeniu rdzy papierem ściernym, a następnie licznymi szmatkami wyglądała tak:

Banieczka oczyszczona

Różnica nie jest zatrważająca, ale przynajmniej można ustawić teraz banieczkę „na pokojach”. Ale ja poszłam dalej, zmieniając symbolicznie owej banieczki przynależność rodzajową. Jestem dorosła, więc mogę:

Kanka alkoholowa

Według mnie zyskała charakterek i może szacunek zyska większy? Choć wygląda starzej, niż kiedy była stara.

Ani słowa o Świętach – c.d.

21 grudnia 2013

Wieńce – zawsze jest pora, żeby je powiesić. Pasują do każdej pory roku, na wszystkie drzwi, ściany, wrota, obramowania kominków, ściany nad łóżkiem, puste komody, mury ceglane i otynkowane, no i drewniane oczywiście, bo przecież wiadomo, że drewniane mury są najlepsze.

Zresztą możecie je wieszać, gdzie chcecie. Są śliczne, a teraz jest pora, kiedy mogą wisieć wszędzie:

1. Zrobiony z papierowych ruloników. Najładniej wygląda zapisany papier nutowy, ale stara książka (np. podręcznik szkolny z lat 70-tych), albo gazeta z ładną czcionką te spełni swoje zadanie. 

2. (górny, prawy róg) zrobiony z pomponów z różnych rodzajów białej włóczki. Pompony można umieścić na formie do wieńców z pianki, albo wiklinowym. Ja wiele wieńców robię ze znalezionych przy drodze obręczy do kołpaków (nie wiem, czy tak się to prawidłowo nazywa, ale chyba wiadomo o co chodzi. A kołpaków przy drogach jest mnóstwo)

3. (dolny, lewy róg) potrzebujemy co najmniej kilogram pomarańczy i ewentualnie cytryn, które kroimy w plasterki (zapomnijcie, że zrobicie z tego jeszcze skórkę kandyzowaną) i suszymy ok 40 min. w piekarniku w niskiej temperaturze tak, żeby się nie przypaliły. A potem szpileczki z dużymi głowami i już!

4. (prawy, dolny róg) najlepiej kupić gotowy i dodać ptaszka i sznureczek, albo wstążkę. Choć na pewni wiele z was jest w stanie zrobić.

5. Jabłuszka trzeba nabić na gruby drut, potem przytwierdzić innym grubym drutem do wieńca. Wyższa szkoła jazdy i ja się nie podejmuję.

Do wszawej szmaty

27.11.2013

Do wszawej szmaty którejkolwiek płci, która wywaliła z samochodu psa w Częstochowie przy ul. Rocha: mogłeś go oddać do schroniska, ale pewnie się bałeś, że pies będzie płakał patrząc na twoje plecy, parszywy tchórzu. Jest zimno i coraz zimniej. Mały, przerażony pies nie szuka najpierw schronienia, tylko wbiega na jezdnię i szuka ciebie, ty wredna, bezduszna kupo. A potem (jeśli przeżyje) leży przy drodze i czeka na ciebie i przysypuje go śnieg. I tęskni, bo cię kocha i swoim malutkim rozumem nie jest w stanie ogarnąć twojego okrucieństwa.

Życzę ci zgniłku, żebyś dostał na głupiej mordzie śmierdzących wrzodów. Żebyś starość spędził pod gazetami na ulicy. I żeby już nigdy nikt cię nie kochał.

Pewnie nigdy tego nie przeczytasz. Ale będę myśleć o tobie codziennie i codziennie będę ci życzyć wszystkiego najgorszego. Tobie i tym wszystkim, którzy robią to, co ty. Codziennie. Każdego dnia.

PS: Pies jest w schronisku. Mam nadzieję, że ma chip, po którym znajdą byłego właściciela. Bądźcie odpowiedzialni, nie kupujcie psa, jeśli nie jesteście pewni, że będziecie mogli i chcieli się nim zająć przez wiele lat. I nie porzucajcie zwierząt. Nie zasługują na taki los, bo są lepsze niż ludzie.