20 sierpnia 2015
Mój facet w domu jest jak pijane dziecko we mgle. Umie: obrać ziemniaki, usmażyć jajo sadzone, ale jajecznicy nie za bardzo, umyć zlew, podgrzać sobie mleko i zupę w mikrofalówce, ale muszę mu powiedzieć na jaki czas wstawić. Umie też zaparzyć kawę w maszynie do kawy, ale tylko dlatego, że ja uparcie twierdzę, że nie potrafię i nigdy, przenigdy się nie nauczę.
Cała reszta należy do mnie. Zwłaszcza pranie, bo to bardzo skomplikowana sprawa: trzeba posortować ciuchy, wrzucić w pralczaną czeluść, dodać detergent na górze albo na dole, zamknąć, ustawić odpowiedni program, wcisnąć przycisk „power”, a po wszystkim powiesić w celu wysuszenia. Myśleliście kiedyś jaka to gargantuiczna praca? Zwykłe pranie, a tyle czynności, tyle czasu, tyle zmarnowanego dnia…
Ale cóż, nie ma wyjścia. Zróbmy to pieprzone pranie.

Taka sobie sztuka prymitywna. Ale jakie przesłanie! Jaka idea! Od razu mi lepiej.