Mój niedoszły morderca

28 marca 2014

Podchodził cicho za moimi plecami. Pod jego wielkimi butami nie złamał się żaden patyczek, nie szeleściła trawa, skradał się osłonięty gałązkami krzewów.

Stałam na polnej drodze wołając psa, który jak zwykle pobiegł zwabiony jakimś zapachem i buszował w brzozowych zagajnikach, płosząc bażanty i zające. Codziennie chodziliśmy tam na spacery – w promieniu kilometra nie ma domów, normalnych dróg i przechodniów – jest cisza i pustkowie.

Kątem oka zauważyłam małego, rudego psa stojącego wśród traw. Quattro atakuje inne psy, więc powiedziałam do rudego: „Piesku, uciekaj!” i zaczęłam iść w jego stronę. I wtedy poczułam czyjąś obecność. Spojrzałam w lewo – stał za krzakiem, zatrzymany wpół kroku, zaskoczony, że go zauważyłam. Może zaskoczyło go też to, że patrząc na mnie z tyłu myślał, że jestem młodsza? – Dzień dobry – powiedziałam bezmyślnie, jeszcze bardziej zaskoczona niż on.

– Dzień dobry – odpowiedział bardzo cicho robiąc krok w moją stronę. Był teraz trzy metry ode mnie.

– Powinien pan zabrać swojego psa – wskazałam na rudego, stojącego bez ruchu. – Mój pies jest trochę agresywny, a nie wiem, czy zdołam go złapać.

– Pani piesek na pewno nic nie zrobi mojemu – powiedział uspokajająco cichym głosem, jak do dziecka, przesuwając się odrobinę w moją stronę.

Znam historie większości seryjnych morderców na świecie. Wiem jak wyglądali, wiem kiedy i w jakich okolicznościach zaczęli zabijać i wiem też, że prawie zawsze ich ofiarami są kobiety. Wiem też, że nikt jeszcze nie rozpoznał mordercy patrząc mu w oczy, bo nikt nie daje takich znaków. Ale w tym momencie spojrzałam na niego i wtedy właśnie mój mózg powiadomił mnie, że mogę mieć kłopoty.

To naprawdę był wielki facet. Nie tylko o głowę wyższy ode mnie, ale też potężnie zbudowany, z wielką głową i jasną skórą. I nie zachowywał się jak ktoś, kto spotyka na drodze kogoś, z kim warto przez chwilę pogadać. Po pierwsze nie szedł drogą, a po drugie nie chciał gadać. On czekał na to co powiem i jak się zachowam.

I wtedy jakieś 100 metrów od nas na drogę wypadł Quattro i dudniąc jak pędzący nosorożec biegł w naszą stronę z rozwianymi uszami i jęzorem, śmiejąc się od ucha do ucha. Złapałam go za obrożę, choć niełatwo jest zatrzymać pędzące 45 kilogramów. Tamten cofnął się trochę i zapytał, czy może go pogłaskać. Powiedziałam, że lepiej nie i że ja już pójdę. I poszłam, oglądając się za siebie co kilka kroków.

I choć staram się teraz o tym nie myśleć, to często zastanawiam się, co by było, gdybym się wtedy nie odwróciła. „Pewnie nic” – mówi optymistyczna część mojego mózgu. „Lepiej nie wiedzieć” – odpowiada ta od zapominania. „Dobrze, że się odwróciłaś” – uśmiecha się ta od zdrowego rozsądku.

Mhm – mówię ja i chodzę na spacery zupełnie gdzie indziej.

Dodaj komentarz