17 sierpnia 2014
Z. wyjeżdża. To zawsze jest wielkie wydarzenie w naszej galaktyce, wszyscy ustawieni na baczność, czekając na rozkazy, jak w jakimś pieprzonym Downton Abbey. Wszyscy, to znaczy ja i doraźnie pies, który szybko się nudzi. Ten wyjazd jest nie-służbowy, więc dochodzę do wniosku, że nie muszę się zbytnio angażować w pakowanie, ale jakże się mylę! Przecież trzeba starannie poskładać ciuchy, włożyć je pięknie do walizki i sprzwdzić, czy niczego nie brakuje.
– Wiesz, że kobiety nie rodzą się ze zdolnością składania rzeczy? – próbuję zwiać od niechcianej roboty, bo mam mnóstwo innych planów na nieobecność mojego faceta. – Każdy może się tego nauczyć…
– Ty się urodziłaś z różnymi zdolnościami – Z. wali mnie komplementem, bo zaczyna mu się trochę śpieszyć.
– Taaak? A faceci z czym się rodzą? – mam na myśli zdolności oczywiście.
– Z kutasem.
Amen.
Ale za to niedziela była super.
Z groszkami. Z motylkami. Z migreną. Peace, czyli pis.

